niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 2

Colin Peter Reynolds spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą trzecią. Oliver zdecydowanie się zasiedział, ale nie przerobili jeszcze wszystkich tematów. Zielonooki ziewnął głośno przecierając oczy ze zmęczenia. Flynn dopiero w tym momencie spytał o godzinę i kiedy się dowiedział, wypadł z jego domu jak oparzony, stwierdzając że następnego dnia przyjdzie do Colina i będą uczyć się dalej. Chłopak tylko skinął i wziąwszy lód z zamrażarki przygłożył go sobie znów do bolącego miejsca. A następnie na ramię gdzie po dzisiajszym spotkaniu także pojawił się ogromnej wielkości siniak jeszcze bordowo-sinego koloru. Nienawidził swojego życia.
Męczył się tak aż do powrotu swojej mamy. Nie przywitając się z nią nawet pobiegł szybko na górę, kiedy ona wysiadała z samochodu. Wiedział, że ona będzie widziała, że jest coś na rzeczy. Przebrał się szybko w pidżamę nim jego rodzicielka zdąrzyła wejść na górę i położył do łóżka udając, że śpi i starając się opanować dość szybki oddech.
W tym samym momencie Oliver jechał właśnie do swojego domu w szybkim tempie. Był zdenerowany. Bał się, że nie wstanie jutro, zaśpi czy cokolwiek. Tak jutro jest sobota, a Flynn wstaje o godzinie szóstej. Wszedł do domu i pocałował swoją młodszą o niecałe dwanaście lat siostrę i zastanawiał się, czemu czterolatka jeszcze nie śpi.
- Co lobiłeś dzisiaj Oli? - spytała się patrząc na niego swoimi cudownymi oczętami, nadal znajdując się na rękach u brata. Ten powoli zdjął buty i kurtkę po czym poszedł z nią na górę do jej pokoju. 
- Byłem u Colina - powiedział nie zdradzając właściwie dlaczego. Wiedział, że gdyby jej to powiedział, możliwe byłoby, że powie wszystko rodzicom. 
- Kto to Colin? Pozdluf go - uśmiechnęła się lekko zmęczona. Ten położył ją w łóżeczku i przykrył ją szczelnie. - A wies co Oli? Lubie cie jako mojego blaciszka - ponowny uśmiech z jej strony, a starszy Flynn pogładził ją po głowie układając przy tym niesforne blond kosmyki.
- Na pewno go pozdrowię - mówi cicho - i wiesz co siostrzyczko? Ja ciebie też lubię, ale jutro rano będę musiał wstać i bardzo chciałbym, żebyś poszła spać. To jak? Bajeczka o zaginionym misiu? - spytał biorąc do ręki ulubioną bajkę Caroline. Ta ochoczo lecz z wyraźnym zmęczeniem pokiwała lekko głową. Chłopak przeczytał jej bajkę dwa razy i dopiero wtedy dziewczynka usnęła, a on zszedł na dół kierując się do salonu.
- Dobry wieczór Rozalie, ktoś nam tu chyba przysnął - zaśmiał się budząc śpiącą przed telewizorem dziewczynę. Ta zaczerwieniła się lekko zdając sobie sprawę gdzie się znajduje.
- Znowu nawaliłam... - stweirdziła smutno - gdzie Caro? - pyta po chwili zdezoriętowania.
- Położyłem ją spać - czerwonowłosa opiekunka zakryła twarz w rękach szepcąc "jak ja ci się odwdzięczę?" - nie musisz Rozie, nie powiem nic rodzicom, ale idź już do domu i się wyśpij dobrze? Przyjdź jutro o siódmej, bo jutro muszę gdzieś jechać - dzkewczyna skinęła głową uśmiechając się przepraszająco i wyszła z domu.
Chłopak od razu przyszykował się do snu i szybko zasnął. O godzinie szóstej obudził go budzik, który nastawił sobie dnia poprzedniego. Bez żadnego oporu wstał idąc do pokoju młodszej siostry, która jeszcze śpi. Poszedł wziąć prysznic, wiedząc jednak, że miał niewiele czasu. Szybko się umył, a zimna woda diametralnie go orzeźwiła. 
Kieyd wyszedł, Caroline już wstała i chodziła zaspana ciągnąc za sobą swojego ulubionego pluszaka. Co chwile przecierała swoje klejące się oczęta. 
- A kto to już wstał? - spytał Oliver uśmiechając się do młodszej siostry i kierując się do pokoju, żeby ubrać się w swoje codzienne ciuchy. Potem zrobił śniadanie sobie i swojej siostrze na początku ją karmiąc. O siódmej, kiedy był już wyszykowany przyszła opiekunka czterolatki i chłopak pożegnał się z obiema dziewczętami i wyszedł. Wsiadł do samochodu kiedy zauważył, że pada deszcz. Normalnie chodził piechotą, lecz dzisiaj mimo wszystko musiał udać się tam samochodem, jeśli nie chciał dotrzeć przemoknięty.
Kiedy dotarł na miejsce wszedł do domu bez żadnego pukania, ani cokolwiek w ten deseń. Zastał staruszkę siedzącą w największym pokoju. Na jego widok lekko sie uśmiechnęła od razu się podnosząc. Flynn przytulił ją mocno.
- Anastasia - wymówił jej imie dość cicho.
- Co cię tak rano do mnie sprowadza Olvier? Mało masz tam obowiązków w domu? - zaśmiała się, choć naprawdę była ucieszona z jego wizyty. - Herbaty? - chłopak skinął tylko głową, a kobieta zniknęła za drzwiami do kuchi. Najwidoczniej nie oczekiwała odpowiedzi na pierwsze dwa pytania. Po chwili jednak wróciła i ponownie spytała o to samo - więc co cię sprowadza do staruszki? 
- Hej, no nie jesteś taka stara - chłopak oburzył się cicho śmiejąc się pod nosem.
- No naprawdę? Przeiceż ja juz stara bukwa jestem - odparła uśmiechając się serdecznie i stawiając przed nastolatkiem najlepszą herbatę jaką kiedykolwiek mógłby pić. Właściwie Anastasia nie była jego rodziną, poznał ją w sumie przez przypadek i od tamtego czasu dość często ją odwiedza.
- Skoro tak mówisz, to ja także jestem stary - zaśmiał się chłopak - w sumie moglibyśmy porozmawiać? Wczoraj byłem na korepetycjach u Colina - starsza kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia. 
- Tego Colina? - dopytała się. Ona, jako jedyna z osób trzecich wiedziała co tak naprawdę niebieskooki robił młodszemu chłopakowi. I choć czuł się wtedy potwornie mówiąc to i oczekując na karcące słowa, otrzymał krótkie zdanie "Oliver, nie chcę stawać pomiędzy tobą, a twoimi przyjaciółmi, ale czy nie sądzisz, że robiąc takie świństwo temu chłopakowi, robisz także świństwo samemu sobie? Popatrz tylko, z tego co wiem, jesteś lubiany w szkole i podziwiany, ale co to za podziw, który prawdopodobnie spowodowany jest strachem o to, że i komuś innemu może się coś stać?". Do tej pory dość często przypominał sobie jej słowa i... Ona na prawdę miała rację. Choć teraz już nie potrafił zaprzestać, bał się wyśmiania ze strony przyjaciół.
- Tak. Spędziliśmy wczoraj nad książkami kilka godzin, aż do dwudziestej trzeciej i dzisiaj jeszcze mam go odwiedzić. 
- I jaki on jest?
- W sumie sam nie wiem, nie rozmawiałem z nim o czymkolwiek innym - przyznał po chwili także dodając - ale na początku wcale nie chciał uwierzyć w to, że będę chciał mieć u niego korepetycje, jak przyszedłem do niego wczoraj to był mimo wszystko strasznie zdziwiony.
- Pogadaj dzisiaj z nim też o czymś innym, a potem zdaj relacje mi, dobrze? - powiedziała niczym tajny agent, na co Oliver przytaknął lekko się uśmiechając. Może to dziwne, ale słuchał się czasem tej kobiety jak nikogo innego.
Przegadali jeszcze godzinę. Anastasia opowiadała mu o swoim dzieciństwie, mężu, dzieciach... O wszystkim. W sumie to nie był pierwszy raz, ale kobieta miała tyle przeżyć, że cały czas przypominała sobie nowe i nowe.
- Ja już muszę się zbierać, idę do Colina - oznajmił przytulając staruszkę i uśmiechając się serdecznie po czym wyszedł. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę domu chłopaka. Zadzwonił dzwonkiem i tuż po chwili drzwi otworzył mu zaspany chłopak w samych dresach. Kiedy Oliver dostrzegł na jego brzuchu i ramieniu ogromne siniaki, przeklął w duchu wiedząc, że to właśnie on jest tego sprawką. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, kiedy Colin zoriętował się co jest na rzeczy. Szybko zamknął drzwi i tuż po chwili otworzył je ubrany w koszulkę. Zaprosił Flynna gestem ręki do swojego domu.
- Przepraszam, dopiero wstałem - wytłumaczył chłopak siadając dotego samego stołu co wczorajszego dnia. Niebieskooki usiadł po chwili tuż obok niego. W milczeniu wsłuchiłwał się w wytłumaczenia młodszego chłopaka przez jakąś godzinę odpowiadając tylko wtedy, kiedy chłopak spytał go o jakieś zadanie. - Więc już przerobiliśmy wszystkie tematy - podsumował na koniec chłopak modląc się w duchu, aby to był już koniec jego męczarni. 
- Colin ja... Nawet nie wiem co mam powiedzieć. Te siniaki... - Reynolds spuścił głowę w zastanowieniu usmiechając się szyderczo.
- Więc nagle jest ci przykro, kiedy widzisz co narobiłeś? - spytał z drżącym, załamywującym się głosem. Miał dość już towarzystwa starszego co widocznie oddziaływało na jego psychikę.
- Nie ja po prostu... Oh, możemy po prostu porozmawiać? - spytał z nikłą nadzieją, lecz zielonooki zaprzeczył i wyprosił go. - Proszę - dodał nacisk na to słowo.
- Więc o czym chcesz rozmawiać? - spytał chłopak, a w jego oczach zbierały się łzy. - Myślisz tylko o tym, co dla ciebie jest najlepsze. Starasz się tylko o względy u innych. A zaprzeczając tym słowom, zaprzeczasz sam sobie.
- Może pojedziemy do mnie? - spytał ponownie.
- Nie. Po prostu wyjdź.
- Masz pozdrowienia od mojej siostry - powiedział cichym głosem tym razem posłusznie wyszedł i kierując się do samochodu, którym odjechał do domu.

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 1

Colin Peter Reynolds z trudem podniósł się z łożka, kiedy poczuł jak przeszywa go na wskroś ból w okolicach brzucha. Podniósł do góry za dużą o dwa rozmiary koszulkę i zobaczył na prawym boku ogromnego, żółto-granatowego siniaka. Westchnął wiedząc, że prawdopodobnie dzisiejszego dnia oberwie właśnie w to miejsce. 
Zbliżała się godzina siódma. Czarnowłosy skierował się do łazienki powolnymi krokami. Zmierzwił włosy ręką i przemył twarz wodą. Umył zęby i ponownie wrócił do pokoju aby przebrać się w codzienne ciuchy. Chwycił plecak i zszedł na dół. Założywszy pierwsze z brzegu, pozdzierane trampki wyszedł z domu zamykając go na klucz. 
Jego mamy jak każdego ranka nie było w domu. Wychodziła wczreśnie rano i wracała tak późno, że nawet długo uczący się chłopak nie doczekiwał się jej przyjścia, a nawet jeśli to tylko czasami. Może to śmieszne, ale to raczej przyczyna tego, że Colin nie zasypiał tak późno jak inni nastolatkowie, a jego mama w pełni mu ufała. Tak, rodzice ufają swoim dzieciom. Tak, to jest możliwe. Ale tylko wtedy, kiedy jesteś z nimi szczery, bo rodzice, nawet ci, którzy mniej więcej pozwalają na wszystko, potrafią wyczuć kłamstwo.
Po około siedemnastu, a może i nawet dwudziestu minutach, Colin był na miejscu. Lubił uczęszczać do szkoły, ale do pewnego czasu. Jak każdy nastolatek chyba... Tylko, że inni tłumaczyli się między innymi, multum nauki, tym, że nauczyciele się na nich wyżywają, co w większości było nieprawdą. Ale Colin miał inne zmartwienia, o czym wiedział tylko on i trzech uroczych chłopców. Oliver, Graham oraz Nathan. Znęcali się nad nim niewiadomo za co od neiwiadomo kiedy. Nawet nie pamiętał dnia w którym się to zaczęło, ale też nie chciał pamiętać.
Wszedł do szkoły jak zwykle nie zauważony. Zmienił obuwie na inne pozdzierane trampki i zdjął kurtkę wkładając do szafki. Włożył tam różnież plecak, z którego wziął tylko książki na aktualną lekcję.
Cały dzień minął mu dość spokojnie poza jednym spotkaniem z Oliverem i jego zgrają na dużej przewie, kiedy chłopak dostał kosza od jednej z mądrzejszych blondynek. Oburzony widząc ciemnowłosego, chwycił go za ubranie i popchnał na ścianę, poprawiając przy tym kopniakiem prosto w miejsce ogromnego sińca, którego dostrzegł Reynolds. Z jego ust wydobył się cichy jęk, a cała trójka wybuchnęła gromkim śmiechem. Doprawdy komiczne. 
Szczęściem było to, że jak co czwartek, Oliver zostawał na dodatkowe treningi, co Colin odkrył dopiero po pewnym czasie, ale był z tego iście zadowolny. Nie okazywał tego zbytnio, ale w sumie nie miał po co się  cieszyć. Dla siebie nigdy nie znalazł aż tak dobrego powodu by się uśmiechnąć, a dla innych? O kim właściwie mówimy? Przecież to Colin. 
Dlatego właśnie teraz, powolnymi, miarowymi krokami, spokojnie zmierzał w stronę domu. Kiedy już do niego dotarł, otworzył drzwi i wszedł do środka. Odgrzał sobie wczorajszy obiad, który oczywiście przygotował sam. Usiadł przy stole tuż po zjedzeniu posiłku i wpatrywał się w okno bez powodu. Często tak robił. Nie miał się do kogo odezwać, dlatego nie odzywał się wcale. Poszeł na górę i zaczął odrabiać w swoim pokoju pacę domową, kiedy usłyszał pukanie. Bardzo się zdziwił, ponieważ nie miał gości od... od zawsze. Zerwał się na równe nogi i szybszym krokiem zszedł na dół. Otworzył drzwi i to kogo tam zobaczył, przeraziło go.
- Colin... - zaczął dość pewnie Oliver, a ciemnowłosy zatrzasnął drzwi tuż przed jego nosem. Nie spodziewał się go tu, szczególnie tu. Co mógł przed jego drzwiami robić najpopularniejszy chłopak w szkole, który codziennie spuszczał mu łomot. Może chciał dokonać zemsty w zamian za to, że po szkole mu się to nie udało? Ale wtedy na pewno przyszedłby z obstawą i nie zaczynalby od jego imienia. Swoją drogą, zielonooki nie wiedział, skąd do licha on je w ogóle zna. 
Tuż po chwili znów usłyszał pukanie. Niepewnie otworzył drzwi i ponownie ujrzał przed sobą bruneta.
- Czego chcesz? - spytał niepewnie zaciskając przy tym wargi. Mimo wszstko niebieskooki wydawał mu się z drugiej strony także niepewny tego co robi. 
- Przyszedłem z prośbą - Peter parsknął cicho pod nosem. Z jakieś przyczyny w domu czuł się troche pewniej. No i oczywiście brak obstawy. Choć miał świadomość, że stawianie się komuś takiemu jak Oliver, na pewno nie przyniosłoby nic innego jak kilka sińców. - Potrzebuje korków z fizyki. Dowiedziałem się od baby, że ogarniasz ten materiał. Ale nie chce mówić starym, bo dobrze wiem, że gdybym im to powiedział, nie przyjeliby tego - Colin uniósł wysoko jedną z brwi w geście zdziwienia. Wydawało mu się, że brunet dobrze radzi sobie z uczeniem, ale chodziła też pogłoska, że przekupuje on nauczycieli. Od razu mógł też spostrzec, że nauczyielka fizyki, była taka, która nie była skora ulegać uczniom.
- Nie - odparł Colin próbując zatrzasnąć drzwi, ale w tym samym momencie  niebieskooki zatrzymał je jednym ruchem. Westchnął pod nosem ponownie otwierając drzwi - powiedziałem nie - upomniał się Reynolds oczekując aż starszy chłopak odejdzie. 
- Proszę - na te słowa mimowolnie zmiękł. Nie spodziewał się tego, że z ust chłopaka usłyszy to jedno, kluczowe słowo. 
- Dobrze.
- Jutro po szkole przyjdę do ciebie, pasuje? - spytał Oliver z ulgą w głosie przygryzając wargę, na której znajdował się czarny kolczyk. Colin skinął tylko głową. W sumie mógł udzielić tych korepetycji nawet w tej chwili, lecz z drugiej strony przecież tego nie chciał. Nawet nie wiedział, czemu tak właściwie mu uległ. Flynn odszedł i wtedy to Peter odetchnął uświadamiając sobie, że nie przeżyje jutrzejszego dnia i w sumie nie wiedział, czego może się spodziewać. W pewnej chwili miał także przypuszczenie, że to może być jakiś żart, ale potem odgonił od siebie ten pomysł.
Lecz nie sprawiło to, że w ogóle o tym nie myślał. Wręcz przeciwnie, w momencie, kiedy odrobił pracę domową, zaczął ponownie zastanawiać się nad sprawą korepetycji z Oliverem.
Potem zastanawiał się, czemu jego słownictwo jest takie niedopracowane. Potem jeszcze, dlaczego jego rodzice, nie przyjęliby do świadomości tego, że jest on zagrożony z fizyki. W sumie, mogli nie zdawać sobie sprawy z tego, że przekupuje on nauczycieli...
Wieczorem wziął prysznic i zasnął zmęczony rozmyślaniem o jutrzejszym dniu. Z samego rana zaś usłyszał jak jego mama szykuje się do pracy. Pech chciał, że właśnie wtedy, kiedy chcemy być najciszej, na naszej drodze pojawiają się najgłośniejsze przedmioty, nieprawdaż? Takim właśnie cudem, około piątej, albo nawet czwartej godziny, Colin zwlókł się z łóżka schodząc na dół.
- Dzień dobry - powiedział zaspanym głosem ziewając. Jego mama podniosła głowę i lekko się uśmiechnęła w przepraszającym geście.
- Przepraszam Peter, że cię obudziłam - ucałowała go w głowę kierując się w stronę kuchni i zaparzając sobie mocną kawę. Colin był pewien, że piła ich w ciągu dnia jeszcze co najmniej dwie.
- Mamo, mówiłem ci, nienawidzę mojego drugiego imienia, proszę nie nazywaj mnie tak - oburzył się, choć był tak zaspany, że nie potrafił nawet okazać złości. Choć był także pewien, że nie potrafiłby jej okazać. W żaden sposób.
- Przepraszam, co będziesz dzisiaj robił? - spytała pani Reynolds wypijając ostudzoną kawę duszkiem i zerkając przy tym na swojego jedynego syna. Czarnowłosy właśnie otworzył lodówkę i chwycił z niej jakikolwiek jogurt i zasiadłszy przy stole zaczął go konsumować.
- Po szkole, Oliver chciał, abym udzielił mu korepetycji z fizyki - oświadczył. Jego mama nie wiedziała kim jest Flynn. Nie słyszała nigdy o nim i o tym co robił jej synowi wraz z jego bandą. 
- O, to miło z twojej strony. Cieszę, że znalazłeś sobie jakiegoś kolegę - Peter uśmiechnął się niemrawo wyrzucając przy tym opakowanie. Choć jego mama nie mogła dostrzec tego pełnego sztuczności uśmiechu. Nienawidził Olivera i naprawdę, nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć dlaczego tak właściwie darzy go takim uczuciem.
Jego mama jeszcze raz ucałowała go w głowę żegnając się z nim i w pośpiechu wychodząc z domu. Pech chciał, że budząc się tak wcześnie, musiał spędzić dwie, czy trzy godziny, nad ponownym zastanawianiem się, dlaczego tak właściwie zgodził się na te cholerne korepetycje. Nim jednak się obejrzał, zegarek wskazywał na godzinę siódmą. Ubrał się w pierwsze lepsze ciuchy i wziął torbę. Ostatni dzień w piekle, choć piekło przyjdzie do jego domu. 
Wyszedł z domu i jak co dzień, przebył dwudziestominutowy spacer do szkoły. Specjalnie wychodził tak wcześnie, aby wydłużyć sobie spacer. Choć zauważył, że czy chodzi szybko, czy też wolno, jego spacer nie różni się zbytnio przebytym czasem. 
Kiedy już dotarł na miejsce, do lekcji było jeszcze około trzydzieści minut. Przebrał swoje obuwie na przedarte trampki i zdjął kurtkę i jak co dzień schował do szafki wraz z plecakiem, wziąwszy książki i zeszyty na obecną lekcję. Usiadł pod klasą. Wszystko wydawało się takie samo jak wczoraj, ale jednocześnie inne. Kiedy do szkoły przyszła trójka najpopularniejszych chłopaków w szkole, a zarazem nazywanych piekłem przez Colina, zmierzyli go morderczym wzrokiem. Peter był pewien, że skoro Oliver chciał brać od niego korepetycje, to nie będzie się na nim wyżywać, ale najwidoczniej ogromnie się pomylił. Na pewno zależało mu na zdaniu przyjaciół...
Na dużej przerwie, Colin jak zwykle starał się uniknąć kłopotów, kiedy to one same go odnajdywały. Dlatego kolejny dzień z rzędu dostał w to samo miejsce na brzuchu. Oliver bił go chyba najmocniej, jakby właśnie oczekiwał, że dzięki temu, czarnowłosy będzie bardziej skory do udzielania mu korepetycji. Jednak równocześnie robił to z ogromną niepewnością. Co jego koledzy oczywiście od razu skomentowali. Wtedy po raz kolejny dostał w brzuch i upadł na kolana.
Colin nie był w stanie przyjść na kolejną lekcję, kiedy siedząc w łazience zaczął pluć krwią. Wrócił do domu nie informując o tym żadnych z nauczycieli. Wiedział, że zaczęliby dociekać co jest tego przyczyną. Nie miał zamiaru tłumaczyć się z siniaka wielkości zaciśniętej pięści dorosłego mężczyzny. A może nawet i większego. Cieszył się jedynie, że były to zajęcia z plastyki i wychowanie fizyczne. Z tych dwóch nie musiał się w ogóle tłumaczyć nauczycielom ani mieć jakichkolwiek zaległości.
W domu przemył sobie twarz i wypłukał usta. Położył się na kanapie okładając sine miejsce lodem. Zasnął ze zmęczenia i znużenia zaistniałą sytuacją. Obudziło go pukanie do drzwi. Powolnym krokiem wstał, od razu upadając jednak na kanapę kiedy poczuł jak zakręciło mu się w głowie. Otworzył drzwi tuż po piętnastu minutach, kiedy pukanie nie ustawało, a nawet wręcz przeciwnie. 
- Myślałem, że tylko robisz sobie żarty. Naprawdę masz jeszcze czelność przychodzić tu teraz, po tym co mi zrobiliście? Po raz kolejny zresztą - Colin nigdy nie czuł aż tak ogromnej złości. Chciał ją jakoś uwolnić i właśnie tak wyszło, że padło na bruneta.
- Ale przecież umówiliśmy się na korepetycje. Poza tym, dobrze wiesz, że gdybym ci nie przypierdolił, to zaczęliby się ze mnie śmiać - odparł Flynn, a Peterowi aż odebrało mowę. To o to chodziło...
- Wejdź, chcę mieć to wszystko już z głowy.

czwartek, 27 listopada 2014

Prolog

Colin Peter Reynolds często zastanawiał się, dlaczego tak się właśnie dzieje, dlaczego słabsi zawsze przegrywają. Wiedział, że za chwilę zdarzy się to, co zwykle się działo, kiedy on po prostu stara się unikać kłopotów. Szykanowany przez najpopularniejszego chłopaka w szkole. Oliver mógł wszystko, właściwie nie było rzeczy, która nie uszłaby mu płazem przez jego dość dobre fundusze, którymi zdaje do następnych klas, lecz nie z jednego, szczególnego przedmiotu, którego nienawidził ze szczerego serca - fizyki. 
Dla niektórych mogłoby się to wydawać dziwne. Problemy z tego przedmiotu? Ale właśnie tak było. Kiedy inni z łatwością obliczali jednostki i siły różnych działań, on nawet nie uważał na lekcji, przez co później miał ogromne zaległości. Z wszystkich sprawdzianów po kolei dostawał oceny niedostateczne, a nauczycielka była oburzona na myśl o wzbogaceniu się kosztem kilku piątek, czy choćby też czwórek.
Z niewiadomego powodu też, Oliver wyżywał się na niczemu winnemu Colinowi. Codziennie dostawał. Jak nie po lekcjach, to na przerwach. To było w sumie jak taki rytuał. Dlatego i dzisiaj, kiedy chłopak o czarnych włosach, zasłaniających jego piękne, zielone oczy, szybkim krokiem kierował się w stronę domu, najlepszy kumpel Olivera - Graham, chwycił go za plecak, tym samym prawie sprawiając, że mniejszy się przewrócił. Wszyscy we trzej zaczęli się śmiać. Oczywiście, nie chodziło tu o Colina, tylko o Nathana - chłopaka, który chodził tam jako tak zwana obstawa. Zaś Reynolds czekał na to co miało się stać, ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Zrozum kurwa, jesteś niepotrzebnym nieudacznikiem - zaczął się wyśmiewać Graham, powodując przy tym slawę śmiechu swoich kumpli. Przecież o to właśnie im chodziło. Pogrążyć Colina i wyżyć się. Zastanawiał się czasami, dlaczego właśnie na niego padło? Ale, kiedy po dłuższym zastanowieniu, uświadomił sobie, że na jego miejscu mógłby znajdować się ktoś inny i nie byłby w stanie mu pomóc... Z drugiej strony, Colin czuł się jak bohater i wybawca innych, nieśmiałych i niczemu winnych osób. 
Kilka kopnięć w brzuch. Nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy stało się to, że bezwładnie leżał na ziemi i czekał na moment, aż po prostu wróci do domu. Kilka kolejnych obelg w jego stronę i chwila ciszy. Już myślał, że odpływa, już się cieszył, że mógłby odejść, ale nie jestem pewna czy chciałabym tak szybko kończyć tę opowieść, o tym walecznym człowieku.
Podniósł się i otrzepał swoje ubrania. Rękawem przetarł usta i nos, kiedy zauważył, że krew sączy się z jego dolnej wargi. Nie poczuł nawet bólu. W porównaniu do tego, co do tej pory działo się po lekcjach, czy też na przerwach, to była błahostka. Założył kaptur na klejące się od potu włosy, kiedy poczuł, że deszcz zaczyna obmywać jego twarz. 
Droga do domu nie była długa, lecz sprawiła mu trochę bólu. Każdy krok był coraz trudniejszy. Kiedy do niego dotarł, otworzył drzwi kluczami znajdującymi się w doniczce na parapecie. Nikogo nie było w domu. Może nieobecność ojca w domu sprawiła, że stał się takim fajtłapą? Jego mama zaś, była dobrą kobietą, lecz całe życie, od dnia do nocy, siedziała w pracy starając się o jak najlepsze warunki dla swojego jedynego syna. I udało jej się. Dwupiętrowy dom, oczywiście nie był jakoś niesamowicie umeblowany, czy cokolwiek w ten deseń, ale Colinowi to starczyło. Ważne, że nawet będąc tam samemu, czuł się bezpiecznie.

Obserwatorzy